Ameryka, a zwłaszcza Stany Zjednoczone, to marzenie wielu Polaków. Każdy kto tam był, przywozi swoje doświadczenia i wrażenia. Zależą one od celu podróży, wrażliwości podróżującego i otoczenia, w jakie trafi. Człowiek wraca ten sam, ale już nie taki sam. Ważne jest też z kim się podróżuje, bo wydarzenia i emocje są przeżywane w dwójnasób.
Poniższy tekst składa się z dwóch części pisanych przez dwie autorki. Odmienność konwencji i stylu wyraża ich temperament i naturę, a także specyfikę dziedzin, którymi się zajmują. Dzielą się w ten sposób wrażeniami ze wspólnej, bardzo owocnej w kontakty i przeżycia duchowe podróży do USA.
Cześć I. Konferencja naukowa i spotkanie z Polonią amerykańską.
Aut. Wiesława Osińska
W dniach 2-5 lipca w Bloomington na Uniwersytecie Indidana( IU) w USA odbyła się międzynarodowa konferencja naukowa International Society for Scientometrics and Informetrics o tematyce mieszczącej się w szeroko zakrojonym obszarze wiedzy o nauce i procesach naukowych.
Polskie badania reprezentowane były tylko przez dwóch naukowców i to z Torunia: dr hab. prof. UMK Wiesławę Osińską i śp. prof. Grzegorza Osińskiego z Akademii Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Wygłoszony przez autorkę referat dotyczył stworzonej we współaut. z inż. Konradem Porębą aplikacji przeznaczonej do indywidualnych analiz naukometrycznych oraz modelowania przestrzeni zainteresowań naukowych na mapie nauki. Padły pytania i cenne sugestie co do modernizacji aplikacji a ogólny odbiór był bardzo pozytywny. Słuchacze docenili nową koncepcję zaproponowaną przez autorów, żeby zamiast indeksów parametrycznych używać obszarów porównawczych, co sprzyjałoby integracji ludzi a następnie – współpracy pomiędzy nimi.
Bloomington jest urokliwym miastem uniwersyteckim z 200 letnią tradycją, przyciągającym turystów i uważanym za bardzo bezpieczne, co nie jest bez znaczenia dla obywateli dzisiejszej Ameryki. Autorka spędziła w nim 7 dni, jednak wysoka odczuwalna temperatura (ponad 35 st. Celsiusa) mocno ograniczyła zwiedzanie miasta. Ciepła pogoda i okres wakacji sprzyjały natomiast obserwacji przyrody, a szczególnie zwierząt, którym obcy był lęk przed człowiekiem, a były to: zające, wiewiórki, burunduki (syberyjska mysz), sarny, świetliki oraz ptaki – okazałe orły, drozdy, kardynałki (Fot. 3).
Kampus uniwersytecki na którym studiuje blisko 50 tys. studentów jest olbrzymi, bo rozciąga się na 790 ha. Historyczne budynki przypominające w dużym stopniu średniowieczne zamki (Fot 4a) umiejętnie łączone są z nowoczesną architekturą wydziałów technicznych, tak jak bp. Luddy Center of Artificial Intelligence, w którym konstrukcje pod sufitem, zwane Amatrią naśladują sieć neuronową (Fot. 4b).
Jak pokazuje mapa, na terenie Bloomington wyświetla się mnóstwo różnorakich nazw kościołów, które przyciągają naszą uwagę: Pierwszych Chrześcijan, Kościoła Zjednoczonego, Pierwszego Zjednoczonego, Zreformowanej Trójcy, Kościoła Miejskiego Wszystkich Narodów itp. Katolickie świątynie natomiast znajdują się na samych obrzeżach kampusu. Pierwsza jest pod wezwaniem św. Karola Boromeusza (Fot. 5A) – żyjącego w XVI w. arcybiskupa Mediolanu, wprowadzającego reformę trydencką. W kościele w ołtarzu bocznym znajduje się obraz Jezusa Miłosiernego wzorca wileńskiego. I oczywiście, jak to da się zauważyć w kościołach amerykańskich, zawsze jest obecna figura św. Rodziny (Fot. 5B).
Drugi kościół katolicki w Bloomington pod wezwaniem św. Pawła znajduje się w Centrum Katolickim św. Pawła prowadzącym intensywną działalność duszpasterską wśród studentów (https://hoosiercatholic.org). Takie połączenie pod względem informacji nie jest korzystne dla wiernych, ponieważ Google Maps informuje o godzinach otwarcia tylko Centrum a nie świątyni, a zatem internauta wybierający się na niedzielną mszę św. znajduje informację , że kościół w niedzielę jest zamknięty! Wspólnocie Kościoła św. Pawła przewodniczą bracia Dominikanie. Wśród poznanych 4 braci trzej mieli Polskie nazwiska lub pochodzenie. Podczas ożywionej rozmowy po mszy św. z pomocnikami Proboszcza Ojcami. Dennisem Woerterem i Simonem Felixem Michalskim przedstawiono nas z emerytowanemu profesorowi IU pochodzenia ukraińskiego prof. Robertowi Kravchukowi (Fot. 6A). Ojciec Justus Pokrzewinski liczący 92 lata przypominając język polski opowiedział o swojej posłudze w Chicago 40 lat temu (Fot. 4B). Profesor, światły człowiek, dobrze zorientowany w zagrożeniach płynących z ideologii neomarksizmu, szczerze z nami się rozmówił. Z żalem opowiedział o szerzącym się donosicielstwie na profesorów wśród studentów w kwestii niepoprawności politycznej. Na końcu gorzko skwitował, parafrazując: „Uniwersytet jest dzisiaj po to żeby zmieniać świat”. Z własnej inicjatywy zaserwował nam wycieczkę zapoznawczą po rozległym kampusie podczas prawdziwej lipcowej ulewy, którą można śmiało nazwać oberwaniem chmury.
Miasto uniwersyteckie Bloomington zapamiętamy jeszcze z jednego powodu. Czas pobytu zbiegł się ze Świętem Niepodległości. Była to niepowtarzalna okazja zobaczenia jak Amerykanie obchodzą swoje święto. Panowała radosna poluzowana atmosfera, miasto najechało dużo turystów z innych stanów, przy czym w dużej przewadze były to rodziny, często trzypokoleniowe, kolory flagi narodowej zauważyć można było w ubraniach, ustrojach wnętrz. Wielogodzinna parada z udziałem różnych stowarzyszeń i organizacji społecznych przypominała film „Kochaj albo rzuć” nakręcony w 1976 r. i akcja którego z udziałem Pawlaka i Kargula odbywała się w Chicago. To miasto właśnie było kolejnym celem naszej podróży.
Indiana jest stanem w Środkowo-Zachodnich Stanach Zjednoczonych, graniczy między innymi z jeziorem Michigan i ze stanem Illinois, słynnym przede wszystkim z Chicago – trzeciego miasta pod względem wielkości w USA. Trasę Chicago-Bloomington-Chicago autorka pokonała wygodnym rejsowym Flixbusem.
W Chicago zamierzałyśmy się zatrzymać na dłużej nie tyle z powodu jego atrakcji turystycznych, lecz przede wszystkim po to, żeby poznać liczną i różnorodną, mieszkającą tam od wielu pokoleń Polonię. Ks. Piotr Gnoiński proboszcz parafii św. Ferdynanda (Fot. 7) wyszedł naprzeciw naszym oczekiwaniom bardzo życzliwie i pomógł z zakwaterowaniem. Zamieszkałyśmy w pensjonacie prowadzonym przez siostry Misjonarki Chrystusa Króla, usytuowany tuż naprzeciwko Kościoła. Ksiądz Proboszcz opowiedział historię Kościoła, wspominając wielkich Polaków odwiedzających parafię, wygłaszających wykłady. Zaprosił nas również na Polski festyn parafialny, gdzie bezpośrednio poznaliśmy rodaków udzielających się zgodnie z przeznaczoną im funkcja: organizacją stoisk, sprzedażą biletów, gotowania, serwowania napojów i oczywiście zabawiania publiczności. Przyjemnie się oglądało tłumy tańczącej młodzieży (naturalnie nie tylko polskiej lecz i innych narodowości), która jak podkreślił jeden z parafian, jest wierząca.
Dzięki uprzejmości polskich Księży – ks. Zbigniewa Torby i ks. Piotra Gnoińskiego udało się nam spotkać się z parafianami najpierw Kościoła św. Jana Brebeuf w Niles (na północ od Chicago), a potem św. Ferdynanda i opowiedzieć o tym, jak w kraju ludzie odbierają zagrożenia wolności religijnej i przemian społecznych oraz o roli AKSiM i wpływie na młodzież z perspektywy wykładowcy. W przemieszczaniu się po rozległym obszarze Chicago nie do przecenienia był zawsze pomocny p. Zbyszek Stępek, polecony przez Ojca Pieńkosa. Zawiózł nas również do studia radia Maryja Chicago, gdzie poznałyśmy energiczną s. Brunonę (Fot. 10).
Jak to na Polaków przystało odwiedziłyśmy również i historyczny i okazały kościół na tzw. Jackowie. Jest to Bazylika pod wezwaniem św. Jacka (st. Hiacynt Church), wybudowana jeszcze na początku XX w., o przestrzennym i obficie zdobionym wnętrzu (Fot. 11) z bocznym ołtarzem Matki Boskiej Częstochowskiej.
Większość naszego pobytu w Chicago (spotkania, wykłady, nagrania) spędzona była przy ulicy Belmont, która jak dzielnica jak podaje Wikipedia emigrantów z Europy. Polonia jest tu obecna wszędzie – na szyldach, reklamach, rozmowach w autobusach i na ulicach, lecz latynoska mniejszość zaczyna przeważać w tej dzielnicy, co potwierdzają statystyki. W biletomatach w metrze można kupić bilet, posługując się innym językiem niż angielski: np. hiszpańskim lub polskim. Dwa tygodnie wystarczyły też żeby przyzwyczaić się do nabożeństw w języku angielskim: gdzie tekst wyświetlany na projektorach był bardzo pomocny w rozumieniu modlitw a później jego zapamiętywaniu. Odczuwalną niedogodnością w kościołach były ławki z brakiem przestrzeni na łokcie, ale prawdopodobnie ma to jakieś praktyczne uzasadnienie, nam jeszcze nieznane.
Dzięki uprzejmości Pana Radosława Kurzawy, z parafii św. Ferdynanda zobaczyliśmy z bliska downtown (Fot. 12), wrażenie po którym zostaje na całe życie.
W ciągu tej wyprawy poznałyśmy kilkadziesiąt osób w różnym wieku, o różnych narodowości i statusie społecznym, dzięki czemu powstało w nas ogólne wyobrażenie o życiu, duchowości oraz twórczości Amerykanów, w tym polonusów w stanach Illinois i Indiana.
Na końcu tego opisu pragnę podziękować Ojcu Rektorowi Zdzisławowi Klawce i Ojcu Benedyktowi Cisoniowi za cenne kontakty do rodaków w Chicago, a p. Krzysztofowi Guzowi – za wprowadzenie do tematu, również w postaci serii wartościowych artykułów.
Wkrótce ukaże się część druga artykułu, pióra dziennikarki i twórczyni Mistrzowskiej Akademii Miłości Miry Jankowskiej.
Oto jego fragmenty:
(…)
Potężna bazylika św. Jacka jest w stanie pomieścić setki osób. Kiedyś dominowali w niej Polacy, obecnie są to ich potomkowie oraz Amerykanie różnej narodowości. Byliśmy tam świadkami próby generalnej przed ślubem. Cała ceremonia musi być dobrze przygotowana, a dzieci sypiące kwiatki czy niosące welon powinny wiedzieć jak to robić. Także dorośli uczestniczą w tym przygotowaniu. Zatem amerykański ślub nie tylko sakrament, ale także sporej klasy widowisko.
(…)
Zasadniczo jednak ludzie na ulicy są pogodni i życzliwi, chętni do pomocy. Obnoszenie się ze swoją troską czy trudem życiowym uchodzi za… brak kultury. Powód tego jest taki, że każdy przecież ma swoje smutki i kłopoty, ale obciążanie innych swoimi byłoby wyrazem braku szacunku dla drugiego człowieka. Dlatego na pytanie „How are you?” Amerykanie nie oczekują wylewnych i niezmiernie szczerych odpowiedzi, bo jest to rodzaj powitania, czyli naszego „dzień dobry”, czy „jak się masz?”.
Wiesława Osińska, Mira Jankowska