Sobota-Niedziela, 31 sierpnia – 1 września 2024, Nr 202 (8071) – Polska
ROZMOWA z Piotrem Zarębskim, reżyserem, operatorem, producentem filmowym i wykładowcą w AKSiM w Toruniu
Po zrealizowanej produkcji „Sumienie Hioba. Rzecz o ks. Bolesławie Stefańskim” pracuje Pan już nad dwoma nowymi filmami. Czego one dotyczą?
– W przypadku pierwszego filmu muszę od razu zaznaczyć, że mam tak skonstruowaną umowę, że nie mogę za dużo powiedzieć, dopóki film nie ujrzy światła dziennego. Mogę jednak zaznaczyć, że pracuję nad filmem, do którego przez kilkanaście lat zbierałem materiały archiwalne. Jest to temat związany z obalaniem komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie ogromną rolę odegrały osoby z Wydziału Wschodniego „Solidarności Walczącej”. Fakty przedstawione w tym filmie stanowią unikalne wiadomości dla przeciętnego Polaka. Wypowiadają się w nim opozycjoniści z różnych krajów bloku wschodniego. Najczęściej były to osoby walczące o niepodległość w krajach dawnego ZSRS, głównie łagiernicy. Jest to też opowieść o zagrożeniach, jakie niesie odradzający się wciąż czerwony imperializm w Europie.
A jaką tematykę obejmuje drugi przygotowywany film?
– Jest związany z Żołnierzami Wyklętymi z IV Zarządu WiN. Tematem zainteresował mnie dziennikarz Tomasz Plaskota, który przybliżył pewne interesujące fakty z przeszłości, w tym listy dzieci pisane do Bolesława Bieruta z prośbą o ułaskawienie ich ojców, braci. Zajmuję się dokumentem historycznym, w którym staram się przedstawiać heroizm Narodu Polskiego, bo jest on ważny w budowaniu tożsamości narodowej, patriotyzmu i działalności społecznej.
Udało się Panu dotrzeć do autorów tych listów?
– Zrobiłem wywiad z synem Władysława Koby, kapitana WP i AK, działacza WiN. Niestety, on niedawno zmarł, ale na szczęście mam z nim dość obszerną rozmowę, którą przytaczam w tym filmie. Ten obraz opisuje traumę, jaką przeżywały dzieci. Mój rozmówca miał pół roku, kiedy aresztowano i zamordowano jego ojca. Mam opowieść trzech osób, w tym z Heleną Skwarą (100-letnią, cioteczną siostrą Janka Totha) i Franciszkiem Batorym (95 lat). Oboje byli nastolatkami, kiedy aresztowano i skazywano na śmierć ich braci. To z ich perspektywy pokazuję cały nieludzki system pierwszych lat komunizmu, który utrwalał się w Polsce. Całość uzupełnia historyk dr Mirosław Surdej.
W dziejach naszej Ojczyzny wielokrotnie próbowano zabić ducha Narodu. Na przestrzeni wieków podejmowane były próby jego zniewolenia, ale na szczęście spotykały się z odpowiednią reakcją. Wydaje się, że dzisiaj potrzebujemy obrazów filmowych ukazujących nieugiętość i siłę Polaków?
– Cały czas powtarzam, że pokolenie wojenne, ale i wcześniejsze generacje traktowały walkę o wolną Polskę jako pewną normalność czy naturalną powinność. To było działanie oczywiste i oparte na naszej katolickiej wierze. Wróg był dla nas łatwy do zidentyfikowania. To wszystko należy dzisiaj pokazywać, zwłaszcza teraz, gdy młodemu człowiekowi w nowych podręcznikach do historii funduje się rozważania korzyści płynących z kolaboracji z wrogiem.
Obawiam się, że z racji mojego wieku nie wszystkie tematy będę mógł już zrealizować. Ale staram się pokazywać wartość zmagań Polaków o wolną Polskę, o naszą niepodległość. Polaków, którzy nazywają rzeczy po imieniu, tak konkretnie i wprost. Dlatego też inspiruję studentów AKSiM w Toruniu do podejmowania ważnych dla naszej historii tematów, które oni z sukcesem realizują w etiudach. Mam nadzieję, że osoby, które będą oglądały te filmy, będą czuły się umocnione. Taka jest nasza powinność wobec Narodu. Jeśli tego nie będzie, to po prostu się rozpłyniemy.
Dziś nie premiuje się ludzi, którzy idą we współczesnej kulturze pod prąd, wskazując na siłę nieprzemijających wartości. Nie wszyscy dobrze odbierają takie treści.
– Kiedyś poruszałem ten wątek, bo sam doświadczyłem w czasie mojej wieloletniej historii próby cenzurowania filmów. Obawiam się, że ten pierwszy film, o którym na początku wspomniałem, będzie poddany dość mocnej próbie cenzury, ale i na to też mamy odpowiedzi.
Generalnie poruszone w pytaniu zagadnienie jest nieco złożone. Po pierwsze, nie wytworzyliśmy grupy twórców filmowych, którzy myślą patriotycznie. Zdecydowana większość myśli raczej biznesowo i o indywidualnych karierach. Jest też presja stawiana przez decydentów, którzy dystrybuują środki finansowe, aby zachowywać poprawność polityczną. I to jest największy problem. Na przykład film o rotmistrzu Witoldzie Pileckim, jak określił to jeden z członków rodziny bohatera, zawiera fake newsy. A przecież ta heroiczna postać nie zasługuje na takie traktowanie. Niewyobrażalne jest, aby honor przedwojennego polskiego oficera pozwolił mu na rzucanie się na podłogę w celi i łapczywe zlizywanie rozlanej zupy. Tym bardziej że rotmistrz Pilecki swoimi racjami żywnościowymi dzielił się ze współwięźniami. Podczas tortur wyrywano mu paznokcie i nie afiszował się tym w trakcie procesu. To była wielka odwaga i wielkie poświęcenie dla Ojczyzny. A relatywizm, jaki zastosowano w filmie, to próba pokazania, że bohater, ale jednak obarczony jakimiś słabościami. Uważam, że każdy twórca powinien brać odpowiedzialność za swoje dzieło i takich prawdziwych twórców w Polsce mamy niewielu.
Smutny wniosek.
– Przecież mamy się czym pochwalić. Naprawdę moglibyśmy produkować filmy na światowym poziomie i przekazywać nasze wartości, tradycje i wspaniałą historię.
Jak u Pana narodziła się pasja do tworzenia ambitnych filmów, które są też niemałym wyzwaniem dla odbiorców?
– Po ukończeniu szkoły filmowej zajmowałem się sztukami artystycznymi, awangardą i filmem eksperymentalnym. Kiedy uznałem, że to wszystko zmierza w stronę eklektyzmu, stwierdziłem, że trzeba się zająć czymś bardziej odpowiedzialnym. Doszedłem do wniosku, że wartości należy szukać w bogactwie człowieka, najważniejszej istocie stworzonej przez Pana Boga. Uznałem, że film dokumentalny jest najlepszą formą dla takiego twórcy jak ja. Wtedy bardziej zainteresowałem się przeszłością i ludźmi, którzy mieli wpływ na naszą historię. Myślę, że jesteśmy wolnym Narodem, jednakże nie w pełni, gdyż uzależniamy się od globalistów czy silniejszych gospodarczo państw. Szczególnie dzisiaj jest to bardzo widoczne. Widzę swoją rolę jako kogoś, kto przypomina o wolności, o naszych wartościach i podejmuje próbę szerzenia prawdy historycznej na kanwie chrześcijaństwa. Tak to odczytuję.
Kiedy Pana najnowsze produkcje będą dostępne dla widzów?
– Pierwszy film czeka na kolaudację. Od niej będzie zależała jego dostępność. Mam nadzieję, że nie zostanie wprowadzona żadna cenzura i nie będą robione uniki – chociaż dzisiaj od decydentów wszystkiego można się spodziewać. Natomiast w przypadku drugiego filmu za dwa miesiące powinna być premiera.
Co pomaga Panu pozostać aktywnym zawodowo mimo występujących trudności?
– Czasami ludzie bezradnie rozkładają ręce i mówią, że czegoś się nie da zrobić. Tego nie wolno robić. Po prostu nie można się poddawać.
Dziękuję za rozmowę.
Jacek Sądej