Maj. Studia i Turystyka by Kristian Horslund

Maj. Studia i Turystyka by Kristian Horslund

Maj. Studia i Turystyka by Kristian Horslund

Moja majówka w Azji rozpoczęła się wyjątkowo ciekawie. Podczas spotkania przy kawie z pewnym studentem z Niemiec, studiującym na tej samej uczelni, wpadliśmy na pomysł, aby zwiedzić państwa sąsiadujące z Tajwanem. Nie była to łatwa decyzja, gdyż jednym z tych państw są Chiny. Niełatwa z tego powodu, że wyjazd był związany z różnymi restrykcjami. Zdobycie pewnej wiedzy, aczkolwiek nie dającej stuprocentowej gwarancji na wjazd do Chin, nie zmieniało faktu, że naszym pierwszym wyborem było zwiedzenie wysp o nazwie „Kinmen”, które znajdują się 8 km od Chin kontynentalnych, ale należą do Tajwanu. Lot z Tajpej do Kinmen trwał niecałą godzinę, a przy odprawie mieliśmy mieszane odczucia. Z jednej strony zachwycaliśmy się faktem, że znajdujemy się po drugiej stronie Cieśniny Tajwańskiej, na której to terytorium odbyła się jedna z krwawszych bitew podczas chińskiej wojny domowej w 1958 r. Z drugiej zaś strony mieliśmy obawy, czy nasz plan wjazdu do Chin dojdzie do realizacji. Byliśmy przygotowani na to, że  w najgorszym przypadku nasze plany okażą się fiaskiem.

Wyspa Kinmen o powierzchni 150 km² okazała się możliwa do zwiedzenia w krótkim czasie. Zgodnie z przyjętą przez studentów tradycją, postanowiliśmy wynająć skutery jako szybką formę mobilności do zrealizowania zamierzonych celów turystycznych. Pomimo małego obszaru topograficznego, było jednak wiele ciekawych miejsc. Należały do nich rozmaite muzea, głównie przedstawiające czasy wojenne z drugiego kryzysu nad Cieśniną Tajwańską oraz masową ewakuację społeczności chińskiej z kontynentalnych Chin na wyspę Tajwan. Pośród interesujących i bardzo oryginalnych obrazów, które utkwiły mi w pamięci, były obrazy podtopionych czołgów na plażach, które wówczas broniły granic sił nacjonalistów pod wodzą Chiang Kai-Sheka, przeciwko odstrzałom i ewentualnym desantom ze strony Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej pod przywództwem Mao Zedonga.

Wyspa Kinmen, a w zasadzie wyspy są podzielone na dwie części. Główną wyspę w miarę szybko udało nam się zwiedzić. Na kolejny cel zwiedzania zaplanowaliśmy najbardziej wysuniętą na zachód kolejną cześć tej wyspy, do której dotarliśmy mostem. 

Z mostu można było ujrzeć rozciągające się w oddali Chiny. Nie ukrywam, że pięknie wyglądało to nocą, z oświetlonymi drapaczami chmur, a w szczególności patrząc już z perspektywy plaży. Z daleka było widać miasto Xiamen, które stanowiło docelowe miejsce naszego podróżowania.

Następnego poranka przyszedł czas na poznanie uroków Chin. Środkiem transportu, który miał nas doprowadzić do Xiamen, w założeniu był prom. Niestety, okazało się, że nie mogliśmy otrzymać pozwolenia na taką formę przemieszczania się, gdyż obowiązywały ścisłe reguły dla turystów. Tranzyt wodny był dostępny tylko dla osób powiązanych rodzinnie po obu stronach Cieśniny. W porcie zderzyliśmy się z rzeczywistością, która spowodowała, że musieliśmy wrócić się na Tajwan i skorzystać z jedynej opcji, którą była linia lotnicza ”XiamenAir”. Powrót nas nie zniechęcił. Na lotnisku na Tajwanie zostały ponownie zweryfikowane nasze dane i uzyskaliśmy zielone światło na lot do Chin. 

Na pokładzie samolotu byliśmy wieczorem, a przy podchodzeniu do lądowania byłem zafascynowany panoramą rozprzestrzeniającego się ogromu kolorowych świateł. Na lotnisku w Xiamen otrzymaliśmy przy wyjściu wizę na 72 godziny pobytu. Zmęczeni podróżą, udaliśmy się na odpoczynek, aby nabrać sił na kolejne przygody, tym razem w Chińskiej Republice Ludowej. 

W kolejnym dniu mieliśmy bardzo napięty harmonogram. Warto nadmienić, że pierwsze nasze wrażenia z Chin od początku zapierały dech w piersi. Jeszcze nigdy dotąd nie widzieliśmy tak rozbudowanej aglomeracji, charakteryzującej się nowoczesnymi budowlami oraz szeroko dostępnej komunikacji miejskiej. Miasto Xiamen, które liczy 5 mln mieszkańców, zaprezentowało się między innymi szaloną gęstością zaludnienia. Drugim szokiem kulturowym dla nas był fakt, że praktycznie wszędzie dostrzegalna była symbolika związana z ustrojem politycznym panującym w ChRL. Wpływy historii rewolucji były akcentowane niemal w każdym zakątku. Wolny dostęp do Internetu, dość istotny przywilej cywilizacji świata zachodniego, w Chinach jest bardzo ograniczony. Z tego też względu nie mogliśmy korzystać z mapy na telefonie i skazani byliśmy na ulotkę turystyczną, z którą notabene nieźle sobie radziliśmy. Wstępne spostrzeżenia, które skupiły naszą uwagę, to wysoki poziom panującej tam cyfryzacji. Widać było w przestrzeni handlowej zdziwienie wśród sprzedających, kiedy jako turyści chcieliśmy dokonać transakcji gotówkowych.  Podczas zwiedzania towarzyszył nam monitoring zainstalowany niemalże w każdym miejscu. Dla jednych jest to pewnie gwarancją większego bezpieczeństwa, a dla drugich ograniczenie prywatności. Dla nas było to ciekawym, a zarazem nowym zjawiskiem. W skrócie rzecz ujmując, nie ulega wątpliwości, iż Chiny fascynują swoją potęgą gospodarczą i wysokim standardem zarówno cywilizacyjnym, jak i estetycznym. 

Było to widoczne na każdym kroku, począwszy od czystości ulic, dyscypliny ludzi aż po wysoką i zaawansowaną infrastrukturę. Metra oraz wszelka komunikacja miejska kojarzyły nam się z obrazami z filmów z science fiction. 

Nie sposób zapomnieć o wspaniałych doznaniach kulinarnych, estetyce lokali i kulturze podawania potraw. Obiektywnie patrząc, dostrzec można było perfekcjonizm, który uderzał w oczy pod każdym względem. 

Jeśli chodzi o optykę mojego spojrzenia na Chiny, muszę stwierdzić, że są pięknym krajem, ale dwa dni to zdecydowanie za mało na ocenę całego państwa, tym bardziej, iż byłem tylko w jednym spośród wielu dużych miast. W obecnej chwili czuję pewien delikatny niedosyt i chęć dalszego odkrywania Chin. 

Ostatnią naszą zaplanowaną wycieczką była Manila, stolica Filipin. Wybór tego miasta był spowodowany między innymi tym, iż istniała kwestia zakazu bezpośredniego powrotu do Tajwanu z Chin. Konieczny był wybór innego kraju tranzytowego. Ten fakt uwidocznił nam skomplikowane stosunki dyplomatyczne pomiędzy Chinami a Tajwanem. Dla urozmaicenia wybraliśmy właśnie Filipiny, które okazały się kolejnym przeżyciem wpisującym się w pewien kontrast państw azjatyckich. Przy wyjściu z lotniska powitał nas uderzający klimat tropikalny, którego jednak nie odczuwałem aż w takim stopniu, jak na Tajwanie. Pozytywnym wrażeniem było to, że spośród krajów azjatyckich, które odwiedziłem, Filipiny przedstawiały duże możliwości komunikacji w języku angielskim. 

Jak wspomniałem wcześniej, z powodu ograniczonego czasu wizowego, nasze podróżowanie powoli dobiegało końca i na Filipiny została nam wyłącznie doba. Właśnie z tej przyczyny postanowiliśmy wykorzystać ten czas maksymalnie, jak tylko się dało. 

Z hostelu postanowiliśmy wyruszyć do centrum miasta nietypowym środkiem komunikacyjnym o nazwie ”Jeepney” – kulturowym środkiem transportu. Są to przerobione, pozostawione przez amerykańską armię, Jeepy i wojskowe ciężarówki, przemalowane na kolorowe barwy.  Dla Filipińczyków pojazd ten jest niemalże wizytówką i zarazem atrakcją turystyczną. Centrum Manili składa się z różnych dzielnic. Jako że pasjonuję się historią, ważne było dla mnie zwiedzenie dzielnicy Intramuros  (wewnętrzne mury Manili), gdzie znajduje się słynny Fort Santiago. Historyczna część miasta jest praktycznie ufortyfikowana. Twierdza została wybudowana przez hiszpańskiego gubernatora Miguela Lópeza de Legazpi w XVI wieku. 

Wewnątrz tego obszaru można było dostrzec wiele budowli sięgających czasów hiszpańskiego kolonializmu. Budowle te nie ograniczały się wyłącznie do samych fortyfikacji, ale również do typowych hiszpańskich domów mieszkalnych. Wpływy hiszpańskiego kolonializmu przejawiały się w ogromnym stopniu w ilości kościołów i miejsc kultu religijnego Filipińczyków. Poza tym w mieście było dużo różnych parków, zabytków i uniwersytetów. Czasy kolonialne Filipin nie ograniczały się wyłącznie do imperium Hiszpańskiego, ale także do Japońskiego. Ostatnia okupacja z czasów II Wojny Światowej wpisała się w mroczne zapiski historii, bowiem naród filipiński bardzo ucierpiał podczas podbojów Imperium Cesarstwa Japońskiego, co było zaakcentowane w muzeach. Okres tej wojny nazywany jest ”Warszawa Azji” z tego tytułu, iż łączą je podobne historie i straty. W owym czasie dzielnica Intramuros została zniszczona w niemalże 90 procentach zabudowy,  pozostałe dzielnice w 50, 80 procentach. Bezpowrotnie zniszczono setki zabytków kultury okresu kolonialnego, a życie straciło około 100.000 osób cywilnych. 

Stolica Manili, która faktycznie może sobą zaskoczyć, zdecydowanie różni się od mojego wyobrażenia o typowym azjatyckim mieście. Położona jest nad rzeką Pasig, na wyspie Luzon. Manila zaskoczyła mnie różnymi kontrastami klas społecznych, począwszy od bogactwa po skrajne ubóstwo. Nieopodal drapaczy chmur znajdowały się slumsy. Na mnie jako Europejczyku, który nigdy nie widział takich kontrastów niemalże na wyciągnięcie ręki, wywarło to duże wrażenie. Głęboko w mojej pamięci zapisały się obrazy podchodzących dzieci, proszących o jakąkolwiek pomoc. 

Odnosząc się do mojej osobistej percepcji dotyczącej państw azjatyckich, muszę stwierdzić, że nie można sprowadzić ich do wspólnego mianownika. Każde państwo cechuje się czymś innym: przepychem, bogactwem, pewnym chaosem oraz ubóstwem. Nie zmienia to jednak faktu, że Filipiny warto było odwiedzić. Warto nadmienić, że ocena z jednodniowego pobytu na Filipinach skupiała się tylko na aglomeracji w centrum miasta. Natura jako natura, sama w sobie jest przepiękna na wyspach filipińskich, pobudza mnie i zachęca do ponownego zobaczenia.  

Podsumowując, ogólnie Manila jest zatłoczonym, tętniącym życiem miastem. Oj, łatwo było się tam zgubić. Zdecydowanie rożni się od miast w pozostałych państwach azjatyckich i dlatego warto spędzić w niej więcej czasu. Reasumując, zaplanowaną wcześniej wycieczkę uważam za wysoce turystyczną, ale nade wszystko edukacyjną.

Opis tego prywatnego wyjazdu, pomimo swojego turystycznego zakończenia nie zamyka moich majowych przeżyć. Po powrocie kontynuowałem naukę na uczelni. Odnosząc się do spraw studiów, również majowy miesiąc cechował się ciekawymi wykładami. Bardzo zaimponował mi zorganizowany wykład z przedstawicielką Komisji Europejskiej, która podzieliła się ze studentami swoimi doświadczeniami z wykonywanej pracy. Wykład był interesujący nie tylko ze względów merytorycznych, ale również dzięki możliwości interaktywnego uczestnictwa. Piękna była w tym dynamika, komunikacja i mnogość zadawanych pytań, zwłaszcza ze strony tajwańskich studentów, ponieważ europejskie tematy są im dość odległe. 

Maj wyjątkowo szybko dobiegł końca, podobnie jak wcześniejsze miesiące. Teraz przygotowuję się do sesji egzaminacyjnej, z nadzieją dobrego ukończenia semestru. Tym akcentem zamykam przedostatni mój miesiąc pobytu na wymianie studenckiej na Tajwanie. 

Do usłyszenia w czerwcu!